Tunel kolejowy pod masywem Wołowca

    Schlesische Gebirgsbahn czyli Śląska Kolej Górska, jej budowa rozpoczęła się w 1865 roku i było to niezwykle ambitne a zarazem karkołomne jak na owe czasy przedsięwzięcie Pruskich Kolei Królewskich. Linia kolejowa którą docelowo zamierzano połączyć Zgorzelec z Wałbrzychem i Kłodzkiem miała przecinać w wzdłuż praktycznie całe Sudety. Górska rzeźba terenu niezwykle utrudnia realizacje podobnych inwestycji, z racji tego że pociągi nie są w stanie pokonywać znacznych pochyłości to w takim terenie konieczna jest budowa licznych nasypów, wiaduktów czy tuneli. Infrastruktura tego typu jest bardzo kosztowna i znacznie zwiększa czas budowy, jednak rozbudowa sieci kolejowej była w owym czasie bardzo ważna dla Prus. Wiązała się ona z realizacją głównych celów państwa polegających na budowie potęgi gospodarczej poprzez rozwój przemysłu ciężkiego, który bez kolei nie mógł wtedy praktycznie istnieć. Najpierw powstał odcinek łączący Zgorzelec z Jelenia góra i Wałbrzychem, jego budowa zakończyła się w 1867 roku, tak więc przeszło 140 km linii bog plan2kolejowej powstało w zaledwie 2 lata(!). Na kontynuacje przedsięwzięcia zdecydowano się dopiero po upływie prawie dekady, prace przy odcinku linii mającej połączyć Wałbrzych z Nową Rudą i Kłodzkiem rozpoczęto dopiero w 1876 roku. Mimo że planowano tu tor o długości zaledwie 51km teren, w którym miał on przebiegać był znacznie trudniejszy. Budowniczy byli zmuszeni wykonać tutaj 8 wiaduktów, 2 mosty i 3 tunele o łącznej długości 3150m w tym najdłuższy na całej trasie tunel pod Wołowcem Małym o długości 1601m. Ostatecznie budowę zakończono w październiku 1880 roku, jednak nie był to koniec historii tego przedsięwzięcia. Pierwotnie linia powstała jako jednotorowa jednak z biegiem lat jej przepustowość okazała się niewystarczająca i w latach 1907-1912 na odcinku z Wałbrzycha do Kłodzka ułożono drugi tor. Podczas tych prac najwięcej trudności przysporzyły tunele kolejowe które były jednotorowe, ten problem postanowiono rozwiązać poprzez wydrążenie siostrzanych tuneli równolegle do tych już istniejących. Podobnie postąpiono w przypadku tunelu pod Wołowcem, obecnie składa się on z dwóch jednotorowych, prostych nitek przebiegających od siebie w odległości około 20m. Budowę pierwszej z nich rozpoczęto w sierpniu 1876 roku, prace prowadzono równolegle od strony Wałbrzycha i Jedliny drążąc dwie sztolnie na zbicie. Do ich połączenia doszło w lutym 1879 roku, wyrobisko początkowo z obu stron przecięło warstwy skał osadowych jednak jego główna część powstała w wytrzymałych porfirach, z których w znacznej części zbudowany jest Masyw Wołowca (plan nr 1). Dodatkowo w połowie długości tunelu powstał szyb wentylacyjny o głębokości około 100m z zabudowaną klatką schodową, miał on za zadanie odprowadzać spaliny podczas przejazdu pociągu i służyć jako droga ucieczkowa. Tunel ma przekrój eliptyczny o wymiarach około 4,5 x 5,5m a jego obudowę stanowią głównie bloki piaskowca. Jako ciekawostkę można dodać, że od zewnętrznej strony obudowa jest szczelnie pokryta warstwą blachy ołowianej która izoluje ją od nawodnionego górotworu. Druga, północna nitka powstała na początku XX w. podczas wolo 1przebudowy linii na dwutorową. Jest to budowla bardzo podobna do pierwszej z tą różnica, że jako obudowę tunelu stosowano tutaj przeważnie cegłę klinkierową. Ponadto oba tunele połączono w centralnej części kilkoma poprzecznymi chodnikami (do dziś drożne pozostały trzy z nich) w celu ułatwienia wentylacji.
    Kolejną i zarazem chyba najciekawszą kartę w historii tego obiektu zapisano w czasie II wojny światowej. Z racji tego że pod ziemią znajdował się już rozległy system połączonych ze sobą wyrobisk, który posiadał w sumie aż pięć niezależnych wejść. Tunel kolejowy pod Włowcem stał się idealnym dla Niemców miejscem do ulokowania tam schronu dla pociągów specjalnych. Nie zachowała się żadna dokumentacja z tego przedsięwzięcia jednak świadczy o nim skala wykonanych prac. W odległości 345m od wylotu południowego (starszego) tunelu od strony Wałbrzycha na odcinku 108m usunięto oryginalną obudowę z bloków piaskowcowych a sam tunel poszerzono. W tak przygotowanym wyrobisku postawiono bardzo masywną obudowę z żelbetonu – jego grubość sięga tutaj około 1,5m. Świadczy o tym głębokość kanałów rewizyjnych systemu odwodnienia, które przecinają potężne betonowe ściany. Jeżeli strop jest podobnej grubości to zanim wyrobisko zostało obetonowane hala schronu musiała mieć przekrój rzędu 9 x 8m(!). W ten sposób przygotowany obiekt miał zapewnić bezpieczeństwo dygnitarzom III Rzeszy a także strategicznym transportom kolejowym w czasie ewentualnego nalotu. Bezpośrednio po wojnie podejrzewano że w tunelu zostały ulokowane jeszcze inne wojskowe instalacje jednak nie udało się natknąć na żadne ślady mogące świadczyć o ich istnieniu. Wiele lat później światło dzienne ujrzały niemieckie dokumenty, które wiązały z lokalizacją w Masywie Wołowca tajną centrale telefoniczną o kryptonimie S-3 „Rüdiger”. Najciekawszą częścią tej dokumentacji jest mapka na której znajdują się trzy okręgi – dwa mniejsze wewnątrz dużego, mniejsze okręgi wskazują lokalizacje obiektów związanych z węzłem łączności „Rüdiger”. Pierwsza lokalizacja to rejon tunelu kolejowego pod Przełęczą Kowarską natomiast druga to okolica tunelu kolejowego pod Masywem Wołowca. Nawet biorąc poprawkę na to że mapa jest małej skali byłoby wyjątkowym zbiegiem okoliczności, jeśliby w dwóch przypadkach wolo 2omyłkowo wskazała akurat lokalizacje tuneli kolejowych. Jednak mimo tak mocnej przesłanki bardzo ciężko było odnaleźć w terenie jakiekolwiek ślady tego obiektu. Największy sukces w tej dziedzinie udało się osiągnąć grupie badawczej „Troll”. W sierpniu 1996 roku na zachodnim stoku Małego Wołowca, kilkaset metrów od wylotu tunelu kolejowego, kolegom z tej że grupy udało się zlokalizować a następnie udrożnić wylot bardzo interesującego wyrobiska. Była to zamknięta solidnymi stalowymi drzwiami sztolnia długości 40m, zakończoną komorą w spągu której znajdował się wylot zalanego szybu o średnicy około 1,8m. Odkrycie to było niemałą sensacją w środowisku eksploracyjnym, tajemniczy zalany szyb w bezpośrednim sąsiedztwie tunelu kolejowego, gdzie miał się znajdować obiekt o kryptonimie S-3 „Rüdiger” rodził jednoznaczne skojarzenia… Czy jednak prowadził do podziemnej centrali telefonicznej? Dzięki znacznym wsparciu również zaangażowanego w tę sprawę Wojtka Stojaka grupa „Troll” podjęła się dalszych prac eksploracyjnych w obrębie sztolni, w tym próby zbadania szybu z pomocą nurków. Jednak podczas nurkowania okazało się że na głębokości około 15m szyb jest zatarasowany i niżej zejść się nie da. Sprawa znów stanęła w martwym punkcje na wiele lat.
    Z biegiem czasu tym tematem zainteresowaliśmy się również i my w SGE, jednak rozwiązanie tej zagadki było nie małym wyzwaniem. Jak pokazały wcześniejsze próby nurek w szybie nie jest w stanie wiele zdziałać, woda mąci się bardzo szybko i o przebieraniu zatoru powstałego z belek i rumoszu niema wolo 4mowy. Jedynym wyjściem wydawało się osuszenie szybu i oczyszczenie go na tyle, żeby dostanie się do hipotetycznych bocznych wyrobisk stało się możliwe. I to też stało się celem naszych prac, jednak zorganizowanie i przeprowadzenie takiej akcji pod względem logistycznym i technicznym okazało się bardzo trudne. Przede wszystkim niezbędna była wydajna pompa głębinowa żeby osuszyć szyb a także odpowiedni system bloczków, który umożliwiłby wyciąganie z dołu drewnianych bel i skalnego gruzu. Kiedy wszystko udało się już zorganizować i dokładnie zaplanować doszły nas słuchy że w sztolni coś się dzieje… Okazało się że kiedy my dopinaliśmy wszystko na ostatni guzik jakaś inna ekipa częściowo wypompowała wodę z szybu i przebiła zator na 15 metrze. Niżej szyb posiadał już zachowany w bardzo dobrym stanie drewniany przedział drabinowy z podestami, a samo wyrobisko udało się wtedy odwodnić do głębokości około 19m. Niestety w rezultacie dalszych ich niezwykle nieudolnych, nieprzemyślanych a wręcz głupich działań „korek” z 15 metra zamiast zostać delikatnie rozebrany i usunięty z szybu, został po prostu ordynarnie zepchnięty w dół. Spadające w głąb szybu belki i kamienie prawie całkowicie zarwały wspomniany wcześniej przedział drabinowy. Tony elementów drewnianej obudowy i skał runęły razem w dół a następnie spoczęły na dnie szybu, na zawsze przekreślając szanse na łatwą i szybką eksploracje tego miejsca… Po tym zdarzeniu banda szkodników odpowiedzialna ze tą katastrofę odpuściła temat na jakiś czas, szkoda tylko że tak późno. Niezrażeni tą sytuacją postanowiliśmy nie zmieniać wolo 6własnych planów i ostatecznie na przełomie 2008 i 2009 roku pojawiliśmy się pod sztolnią na Wołowcu. Już na miejscu niemało czasu zeszło nam na przygotowanie całej operacji wypompowywania wody z szybu. Najpierw poszerzony został ciasny wylot sztolni żeby usprawnić transport sprzętu do środka, następnie na niewielkiej platformie stanęły generatory prądu. Dużej mocy do zasilenia pompy i mniejszy do zasilania oświetlenia, w sztolni rozwinęliśmy wąż dla pompy i kable zasilające. W komorze na końcu wyrobiska stanął reflektor halogenowy i wreszcie kiedy w sztolni było już jasno mogliśmy przystąpić do najtrudniejszego zadania, mianowicie opuszczenia pompy w głąb szybu. Nie było to proste, ponieważ do pompy opuszczanej na stalowej lince podłączony był też wąż a także kabel zasilający. Wszystkie te ciągi musiały być opuszczane równomiernie i wymagało to niemałej synchronizacji. Kiedy pompa spoczęła wreszcie w okolicy dna mogliśmy zaczynać, chwile później z drugiej strony węża popłynął wartki strumień wody. Wszystko zadziałało zgodnie z planem, jednak czekały nas teraz długie godziny zanim szyb się odwodni. Kiedy zaczynaliśmy pompowanie lustro wody znajdowało się jakieś 5m poniżej wylotu szybu a pompę osadziliśmy na głębokości 25m, aby lustro wody opadło do tego poziomu trzeba było usunąć około 80m³ wody. W raz z upływem czasu spod wody zaczęły się wyłaniać resztki zniszczonego przedziału drabinowego, miejscami zawieszone jeszcze na drewnianej konstrukcji obudowy szybu. W końcu poziom wody opadł na tyle że pompa zaczęła się zapowietrzać, wtedy szybko wolo plan1zjechałem na dół szybu żeby opuścić ją niżej. Wpychając pompę głębiej pod wodę poczułem że zaczyna zahaczać o jakieś elementy znajdujące się na dnie, co wskazywało że już niewiele nam brakuje. Kiedy wyszedłem z powrotem do góry mogliśmy pompować dalej, ale niespełna dwie godziny później pompa znów się zapowietrzyła. Na dnie nie było już wtedy widać błyszczącego w świetle latarek lustra wody, tylko gąszcz drewnianych belek… Wyłączyliśmy pompę i wolo 5dwie osoby zjechały na dół, widok jaki tam zastaliśmy nie był przyjemny, dno szybu wypełnione było ogromną ilością wymieszanych ze sobą belek, desek i połamanych drabin. Cały ten bałagan zaczynał się już od głębokości około 25,5m i przypominał trochę wielkie poklinowane między sobą bierki. Pompa leżała z boku szybu wciśnięta sporo między belki a lustro wody udało się obniżyć ostatecznie do głębokości 27m. Niestety aby umieścić pompę głębiej i dokładniej przyjrzeć się tej najniższej części wyrobiska,konieczne było choć częściowe oczyszczenie dna szybu. Jednak dopiero stojąc na dole zdaliśmy sobie sprawę jak niesamowicie trudne będzie to zadanie. Szyb miał prawie 30m, to tyle co 10 piętrowy budynek, a jego górne partie pełne były zaklinowanych za drewnianą obudową kamieni i mniejszych desek które mogły przy najmniejszym uderzeniu odpaść. Jasne stało się że podczas wyciągania czegokolwiek do góry nikt nie może zostać na dole, dodatkowo namoknięte drewno na dnie było potwornie ciężkie. Pomału docierało do nas że pomysł wyciągania tego wszystkiego ręcznie za pomocą liny i systemu bloczków to czysta utopia… Niestety sprawa nas w tym momencie przerosła i trzeba było to sobie jasno powiedzieć. Po wyjściu do góry podzieliliśmy się z resztą ekipy naszymi przemyśleniami, po chwili burzliwej dyskusji postanowiliśmy że teraz kończymy, ale nie poddajemy się i następnym razem wracamy z wyciągarką elektryczną.
    Po zakończeniu akcji i dokładnym przemyśleniu całej sprawy doszliśmy do wniosku że kolejnym naszym krokiem, powinno być przeprowadzenie wolo plan3dokładnych pomiarów w celu ustalenia lokalizacji sztolni z szybem względem tunelu kolejowego. Dzięki temu dowiemy się, jaką maksymalną głębokość może mieć szyb a także jak daleko znajduje się od tunelu. Niedługo później znów spotkaliśmy się na Wołowcu, tym razem w celu skartowania obiektu. Po wytyczeniu odpowiedniego ciągu azymutowego i wstępnej obróbce danych przez naszego kartografa wszystko stało się jasne. Szyb znajdował się 140m od wylotu tunelu i 30m na południowy-zachód od niego (plan nr 2). Natomiast różnica wysokości pomiędzy spągiem sztolni, czyli poziomem wylotu szybu a poziomem torów kolejowych w tunelu wynosi 29m. Tak więc szyb może mieć nie więcej niż 29m głębokości, ponieważ spąg tunelu kolejowego jest poziomem najniższego naturalnego odwodnienia i planowanie jakiegoś obiektu podziemnego w tej okolicy poniżej tego poziomu byłoby niedorzeczne. Pomiary pokazały jak niewiele nam zabrakło ostatnim razem i jak niewiele brakuje do rozwiązania tej zagadki, a to jeszcze bardziej nas zmotywowało do działania. Ponadto udało nam się też natrafić w tunelu na pewną ciekawostkę, w jego stropie odnaleźliśmy obrys zamurowanego piaskowcowymi blokami otworu o beczkowatym kształcie. Natomiast na powierzchni w tym miejscu napotkaliśmy sporą hałdę urobku, wszystko więc wskazuje że są to pozostałości po kolejnym szybie. Wyrobisko najprawdopodobniej powstało w czasie budowy tunelu w celu szybszego usuwania urobku, jednak po sondowaniu jego wylotu stalowym prętem szybik okazał się zasypany (plan nr 3). W międzyczasie w sztolni znów kilka razy pojawili się nasi trefni wolo 7„zmiennicy”, ci sami ludzie te same samochody… Próbowali osuszyć szyb ale jakoś nie bardzo to im szło, w rezultacie tych swoich wycieczek całkiem już zarwali te resztki podestów które się jeszcze w szybie uchowały. Zostawili też w sztolni przeraźliwą górę śmieci, naprawdę tylko kondomów tam brakowało, szkoda słów… Nie zważając na ich poczynania zabraliśmy się za planowanie i organizacje sprzętu do właściwej akcji oczyszczenia szybu. Samą wyciągarkę udało się załatwić dość szybko, potrzebne też było kilka worów jaskiniowych, w nich planowaliśmy transportować drobniejszy gruz z dna szybu. Cała operacja zapowiadała się na bardzo skomplikowaną, więc postanowiliśmy przeprowadzić ją wspólnie z wałbrzyskimi grotołazami a także Wrocławską Grupą Eksploracyjną (Dream Team). Prace planowaliśmy prowadzić trzy dni bez przerwy, najtrudniejsze w całym przedsięwzięciu okazało się ustalenie takiego terminu żeby pasował członom wszystkich trzech ekip. W końcu jednak się udało i pod koniec wakacji 2009 roku w mocnym składzie po raz kolejny zawitaliśmy na Wołowcu, z silnym postanowieniem rozwiązania zagadki do końca. Akcja zaczęła się w standardowy sposób, po etapie rozstawiania całego sprzętu i wielogodzinnego wypompowywania wody dno szybu ponownie zostało osuszone a my mogliśmy się wreszcie zabrać za montaż wyciągarki. Plan był taki że wyciągarką która może udźwignąć naraz kilkaset kilogramów, będziemy transportować materiał z dna szybu a liną osobę która będzie pracować na dole. Kiedy sprzęt był już gotowy na dnie znalazł się pierwszy ochotnik i zaczęła się wreszcie wolo 8zasadnicza część naszych prac. Na początku do góry powędrowały duże belki i drabiny, kamienie i mniejsze deski były pakowane do worków jaskiniowych i tak wysyłane do góry. Warunki pracy na dole nie należały do łatwych, wszystko leżało poklinowane między sobą i dodatkowo oblepione jeszcze śliskim błotem. Często niełatwo było wyswobodzić pojedynczy element żeby go potem podpiąć do liny od wyciągarki. Uciążliwa okazała się również woda spadająca z wyższych partii szybu, przez nią nie opuszczało nas uczucie jakbyśmy pracowali w ciągłym deszczu. Jednak „załoga nadszybia” też nie miała lekko, przed każdym transportem urobku „dołowy” musiał zostać ręcznie wyciągnięty liną prawie 30m do góry, nie należało to do lekkich zajęć. Godziny mijały bardzo szybko, równie szybko rosła hałda wydobytego z szybu rumoszu i drewna. Późnym wieczorem po zakończonej pracy przyszedł czas na grilla, piwo i odpoczynek. Nie zabrakło też opowieści o zaginionych depozytach, eksploracji i dawnych przygodach, później wszyscy zapadli w głęboki sen, bo rano czekała nas znów ciężka praca. Przez noc poziom wody w szybie praktycznie się nie podniósł, więc rano mogliśmy kontynuować bez przeszkód. Schemat pracy był niezmienny: załadunek, transport do góry i rozładunek, dzięki wielu takim cyklom z biegiem czasu poziom dna szybu powoli, ale nieustannie się obniżał… W końcu ostatniego dnia prac, kiedy czas przeznaczony na całe nasze przedsięwzięcie dobiegał już powoli końca. A boczny chodnik którego tak zawzięcie szukaliśmy na dnie szybu dalej się nie pojawiał, przyszła pora na ostateczne pomiary głębokości. Okazało się że obniżyliśmy dno szybu z poziomu 25,5 do głębokości 27,5m na której znajdowało się również lustro wody. Natomiast z wcześniejszych pomiarów położenia szybu względem tunelu, wynikało że szyb nie może być głębszy niż 29m bo wtedy osiąga poziom torów kolejowych. Czyli do dna szybu brakuje 1,5m przy czym standardowe wyrobisko ma 2m w szczególnych przypadkach 1,8m wysokości. Więc jeśli od szybu odchodziłyby jakieś chodniki to już powinny wystawać ponad poziom pozostającego jeszcze na dnie rumoszu. Kolejnym krokiem było sondowanie dna szybu za pomocą stalowego pręta, pionowo w dół zagłębiał się na około metr, co zgadzało się z naszymi przypuszczeniami co do głębokości szybu. Jednak wbijany pod kątem, tak żeby zbadać wolo 9głębiej ociosy szybu niestety nie napotkał żadnej pustki i uparcie zgrzytał o litą skałę… W tym momencie zaczęła docierać do nas nieprzyjemna prawda, szyb okazał się po prostu ślepy. Nie było złudzeń, nie było mowy o pomyłce, pozostało nam tylko pogodzić się z faktami, zdemontować sprzęt i zakończyć akcję.
    Rozpoczynając prace w tym miejscu liczyliśmy na dotarcie do podziemnego obiektu z czasów II wojny światowej, o którego istnieniu świadczyły zresztą całkiem mocne przesłanki. Niestety jak się okazało po oczyszczeniu szybu nie prowadzi on do żadnych innych wyrobisk, można by więc uznać że nasza operacja zakończyła się fiaskiem. Ale według mnie nie do końca, bo przecież przez wiele lat szyb na Wołowcu spowity był gęstą mgłą tajemnicy. Powstawały na jego temat rozmaite teorie, historie o skarbach i tajnych podziemnych instalacjach, wręcz miejscowe legendy, no i wreszcie wiele osób zadawało sobie po prostu pytanie: „co tam jest?”. I jaki by nie był finał tej historii to jednak rozwiązaliśmy wielką zagadkę, która od dawna spędzała sen z powiek wielu badaczom i eksploratorom. Jednak cały czas ciekawostką pozostaje, po co taki obiekt został w ogóle wykonany? I z jakiego powodu bito szyb ze sztolni przebiegającej zaledwie na głębokości 5-7m a nie bezpośrednio z powierzchni ziemi? Przecież takie rozwiązanie byłoby na pewno prostsze i tańsze... Najprawdopodobniej wyrobiska te pochodzą z czasów budowy pierwszego tunelu, czyli z II połowy XIX w. Stan szybu wskazuje dodatkowo, że prace nie zostały zakończone a z jakiegoś powodu przerwane we wczesnej fazie budowy. W związku z czym bardzo ciężko wnioskować jakie miało być ostateczne przeznaczenie tej budowli.

Aust

FOTOGRAFIE